sobota, 14 listopada 2015

Więc znów nadszedł listopad

    4 listopada ubiegłego roku napisałam tekst zwierający 389 wyrazów. Przypomniałam w nim o NaNoWriMo czyli miesiącu zadedykowanemu pisaniu. Odniosłam się także do pracy magisterskiej i wyraziłam ulgę, że nie trzeba jej oddać do końca listopada. Co za bzdurny pomysł. Miesiąc na napisanie pracy magisterskiej?

    Wtedy myślałam, że miesiąc to czas zdecydowanie zbyt krótki. Termin nierealny. Jednak moja praca magisterska powstała właśnie w miesiąc. 4 tygodnie od 1 do 27 czerwca. Miało już nie być nic, miał być koniec i obrona we wrześniu, Pardon, w lipcu następnego roku (zasady promotora). Jednak stało się inaczej. Profesor mówi: proszę pisać. Postanowienie: napiszę tyle ile się uda, reszta później. Przyjaciółka: on nie może cię do niczego zmusić. Wiem to. Nie potrzebuję nacisku, ani zachęty, właściwie nie wiem czego potrzebuję, ale piszę dalej.


    Piszę i mailuje z K. K napisała już swoją, a teraz nanosi poprawki. Mamy zupełnie inny poziom zaawansowania prac, ale trzymamy się razem. Przy licencjacie też tak było. W międzyczasie ktoś dzwoni “wiesz, ja już myślałam, że tej pracy nie napiszę, w maju nie miałam jeszcze wstępu ani zakończenia”. Przyznaje jej rację, że to trudna sytuacja, ale nie zdradzam się, że ja w maju miałam zero. Mówię o tym K. i śmieję się z tego długo. Sama napisany mam dopiero pierwszy rozdział.


    Gdy kończę kolejne zdania, akapity, rozdziały. Gdy przez weekend opracowuje ostatnie fragmenty, choć wiem, że zostało mi nie całe dwa tygodnie. Gdy nagle o pierwszej w nocy doznaję olśnienia, ale jestem już tak zmęczona, że nie dam rady używać klawiatury, więc pół rozdziału pisze ręcznie, ołówkiem. Gdy profesor mówi mi czego spodziewać się na obronie i ustala jej datę na początek lipca. Gdy każdy kolejny podrozdział wyznacza mi pory dnia. Wtedy nie myślę, że skończę w terminie. Po raz pierwszy uznaję, że to ma sens i się uda gdy kończę drugi rozdział.


    Pisze więc dalej, niepewna czy to co napisałam ma sens większy od łupiny orzecha. Ta niepewność - towarzyszy mi cały czas. Bo niby promotor akceptuje kolejne fragmenty, ale ja nie mogę wyjść poza myśl, że robi to tylko dlatego bo i tak nie ma czasu na poprawki. że to naprawdę jest głupie, ma małą wartość, czy właściwie co ja piszę? O błędy się nie martwię, E. i M. tworzą zespół doskonały, uzupełniają tekst o wszystko czego zabrakło, usuwają nadmiar. Promotor dostaje fragmenty pracy prawie idealne. Jestem wdzięczna wszystkim za pomoc, E. K. M. wszystkie mi pomagają, a mi wciąż trudno zobaczyć tego sens.


    Wstęp kończę w poniedziałek, w czwartek zakończenie. Piątek był czasem poprawek i akceptacji. Sobota - praca była już w systemie. Skończyłam pisać, ale zanim to sobie uświadomię minie ponad miesiąc.


    Pisanie magisterki w takim tempie było surrealnym doświadczeniem. Wyłączałam komputer gdy ptaki zaczynały śpiewać, E. mówiła, że te ptaki to chyba jakieś głupie bo dla nich przecież za wcześnie. A ja kończyłam pisać ręcznie. Pilnowałam by nikt nie domyślił się, że nie śpię. Mało światła, muzyka tak cicho, że rano nie słyszałam żadnego dźwięku, w nocy wydawało mi się, że słyszą wszyscy. Mój nastrój się waha, od radości, nieco szaleńczej, po rozpacz i płacz. Wszystko wygląda jak żart, szczególnie to co piszę. A jednak recenzje są pozytywne - co kwituję nerwowym śmiechem i niedowierzaniem. Dopiero w dniu obrony okazuje się, że to jednak prawda, że są jak najbardziej poważnie. Do tej myśli przyzwyczajam się bardzo długo.


    Pamiętam jak 4 listopada pisałam jakie to szczęście, że na pracę nad magisterką mamy więcej niż miesiąc. Jeśli dostatecznie dobrze rozłoży się plan to można skończyć przed terminem, jeśli się nie uda to zawsze pozostają te ostatnie 4 tygodnie. Nawet jeśli jest się w kiepskiej kondycji psychicznej i ma się mało pewności siebie. Z dobrym planem ramowym to możliwe choć ciężkie. Nie polecam nikomu. I odczuwam wielką ulgę, że na napisanie magisterki jest więcej czasu niż miesiąc, nawet jeśli z tego czasu nie skorzystałam.

    PS: Ten wpis ma 638 słów.

środa, 28 stycznia 2015

Rozczarowanie czy za duże wymagania?

     White Collar właśnie się skończyło. A finał sezonu był przewidywalnie rozczarowujący. Bo jak inaczej nazwać to co dostaliśmy?
 
      Gdy dowiedziałam się, że 6 sezon będzie ostatnim odetchnęłam. White Collar to nie był zły serial. Pierwszy sezon wniósł do telewizji lekkość i barwność. Bo z FBI pracuje kryminalista, a sami agenci wcale nie zajmują się morderstwami, a kradzieżami. Ile można było oglądać tych samych seriali kryminalnych, gdzie w każdym odcinku, na dobrą sprawę, rozwiązuje się ten sam schemat poszukiwania mordercy? Właśnie. White Collar trzymało się naprawdę nieźle i przez trzy sezony ładnie prowadziło fabułę. Było logiczne i wszystko się ze sobą łączyło. Bohaterowie wciąż byli sobą, i choć Neal i Peter się zmienili, to ten pierwszy wciąż pozostał złodziejem i oszustem, a drugi uczciwym agentem. Ich dualizm przyciągał widza. Relacja była interesująca, drugoplanowi bohaterowie dobrze napisani. Fabuła trzymała się bardzo dobrze, nawet jeśli była nieprawdopodobna. I właściwie serial mógłby się zakończyć. Bo to zakończenie byłoby naprawdę dobre.

Wszyscy pijmy wino. Pijmy wino za kolegów. Do dna. 

     Ale się nie skończył. 4 sezon przyniósł ochłodzenie, a 5 oglądało się w pochmurne popołudnia z nudów i braku innej alternatywy. Serial nie stracił humoru, bohaterów, ani dobrych przekrętów. Coś jednak zgasło. Jakiś mały płomyczek innowacyjności(?). Jakby scenarzystom zabrakło pomysłów. Co nie dziwi, o ile pierwsze trzy sezony były ze sobą spójne pod względem głównego wątku, to w kolejnych zabrakło tej spójności, a raczej spójność była pozorna. Bo niby ten wątek główny był, ale wcale nie pociągał tak jak powinien.

      Czasami serial ma historię na jeden sezon. Czasami na dwa lub trzy. Niektóre zostają zawieszone zanim zdąży je opowiedzieć (Pushing Daisies) inne ciągną się za długo (HIMYM). Czasami dostajemy serial, który pomimo zakończenia głównego wątku gdzieś bokiem wprowadził kolejny i wszystko trzyma się razem i wciąż przyjemnie się je ogląda (Castle). Tak się zdarza, trudno przez lata pisać serial, w którym zdarzyło się już tak wiele, że brakuje pomysłów.    
     Nie zarzucam scenarzystom White Collar braku pomysłów. Gdy pisali sezon 4, serial był u szczytu popularności. Trzeba działać producenci. Trzeba działać póki gotówka płynie. Tyle, że sezon 4 i 5 nie mógł już nam opowiedzieć czegoś nowego. Ktoś tam się pojawiał, ktoś znikał, coś się działo. Wciąż oglądało się miło, ale to już nie to. I kiedy zdecydowano, że sezon 6 będzie ostatnim, można było powiedzieć: wreszcie.

      Sezon szósty ma tylko 6 odcinków. Czego nie byłam świadoma, więc oglądałam go nastawiona na coś więcej, a właściwie nastawiona na dobre zakończenie. I zakończenie dostałam. Przewidywalne. Takie, które być może usatysfakcjonowałoby mnie po 3 sezonie, ale teraz było za oczywiste. Bo cały odcinek był czekaniem: co dalej? To już wszystko? Tak, to było wszystko.

Neal ostrzega przed spoilerami. Chociaż co to za spoiler
jeśli premiera odcinka finałowego już dawno za nami.
(SPOILERS)

     Peter i Neal musieli powiedzieć sobie do widzenia, chociaż było to jednostronne. Pantery (super niebezpieczna grupa złodziei działająca na całym świecie) zostają rozpracowane, Mozziemu udaje się odebrać pieniądze, a Keller dostaje za swoje. W międzyczasie dostajemy dużo słodkich słów, kilka zdań prawdy powtarzanych od kilku odcinków (sezonów) i ten ostatni przekręt. Mam wrażenie, że gdy scenarzyści zebrali się by omówić 6 sezon nie wiedzieli co mają robić. Wtedy jeden z nich wstał i stwierdził, że wyszłoby nieźle gdyby Neal sfingował swoją śmierć. Brawo! Polać mu! To przecież wątek tak oczywisty, że gdyby bohater zdecydował się po prostu uciec było by to bardziej niespodziewane.


      Wątek sfingowania własnej śmierci pojawia się w popkulturze ostatnio często, nie tylko w głównych wątkach, ale także w pobocznych, że trudno widza zaskoczyć. Szczególnie po 2 sezonie Sherlocka, który zakończył się naprawdę spektakularnym upadkiem i te kilka minut, gdy widz był przeświadczony o śmierci bohatera, gdy płakał wraz z przemową Watsona, chociaż dobrze wiedział, ze 3. sezon powstanie. Płakał bo było to realne. Bo w tamtej chwili to miało znaczenie. I ma znaczenie przy każdym kolejnym oglądaniu. Potem widz mógł odetchnąć z ulga i pogratulować scenarzystom. Takich emocji zabrakło mi w finale White Collar. Zabrakło mi przeświadczenia, że to koniec, że serial zakończył się tak w podły dla widzów sposób, bo przecież nic tego nie zapowiadało i to niemożliwe.
 
 Postrzelony Neal prosi o uwagę i ładnie żegna się z bliskimi.
Dlaczego nikt nie zauważył, że postrzelony Neal tak dużo/długo mówi?

     Neal umiera, a my i tak wiemy, że to przekręt (trudno się nie domyślić). I patrzymy na innych bohaterów. Jak potoczyło się ich życie (mija mniej więcej rok od tego zdarzenia) i wszystko kończy się dobrze. Nikt jeszcze nie wie, że Neal żyje, nie jest pokazany. Ale serio – widz wie. Widz nie jest idiotą.

     A chyba nie chodziło o to by zaskoczyć bohaterów (wykreowanych) a właśnie widza. Gdyby scenarzyści zdecydowali się na inne pokazanie przekrętu to widz siedział by pół odcinka nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje, w przeświadczeniu, że to koniec. Bardzo brutalny i zły koniec. Koniec tak okropny, że aż niemożliwy. Polałyby się łzy przy tkliwych kwestiach bohaterów, przy ich gestach i słowach. Polałyby się jeszcze większe gdy zobaczylibyśmy Neala żywego, w Paryżu. A potem płakalibyśmy jak to się świetnie skończyło. Jakie to było sprytne i wyrachowane. I jakie genialne. Ale tak się nie stało. I to rozczarowuje. Bo zakończenie jest dobre. Tylko wykonanie się nie udało.
 
Mozzie wraca na ulicę, chociaż wcale nie musi. I czeka.
A na czekanie nie zasłużył.

wtorek, 4 listopada 2014

Ten wpis ma 389 wyrazów

    Tu miał być długi komentarz dotyczący wciąż aktualnego tematu #gamergate. Ponieważ temat ten jest głęboki jak ocean i żeby go zgłębić musi upłynąć więcej wody, wpisu dziś na ten temat nie będzie.

    Zamiast tego jest krótki tekst dotyczący NaNoWriMo, czyli National Novel Writing Month. Akcja jest bardzo prosta. W ciągu listopada trzeba napisać powieść. W dowolnym języku. Na 50 tysięcy słów. Dziennie ponad 1600. Dziennie ponad 1600, czyli należy spędzić ponad godzinę nad swoim tekstem. Każdego dnia.
    Na stronie wydarzenia można z łatwością się zarejestrować. Dzięki temu otrzymuje się wsparcie ze strony nowych znajomych i dostęp do wybranych przez siebie regionów. I najważniejsze – statystyki. Chętnie poinformują cię, że w obecnym tempie pisania musisz zwiększyć o dwieście dzienną ilość słów, doskonale wypełniasz swój plan, lub już go zrealizowałeś pisząc ponad 10 tysięcy słów dziennie.

    Co jest do wygrania? Każda osoba, która ukończy wyzwanie będzie miała dostęp do zniżek w księgarniach współpracujących z organizatorami, ale kto podejmuje się takiego wyzwania dla zniżek? Ukończenie tekstu (spójnego tekstu!) daje niesamowitą satysfakcję. 50 tysięcy słów. Codzienna praca. Bohaterowie nie mogą się znudzić. Fabuła musi być dobra – nie może skończyć się po kilku stronach, bo pomysł okazał się niedopasowany do rozmiaru tekstu. To wielkie intelektualne przedsięwzięcie. Człowiek zdaje sobie sprawę jak bardzo jest zdeterminowany i sumienny. Ile wysiłku intelektualnego trzeba włożyć każdego dnia w napisanie 1 667 słów. Słów mających sens.
    Każdego roku tysiącom ludzi udaje się ukończyć wyzwanie. Jeszcze większa liczba osób rezygnuje w trakcie. Niektórzy oszukują. Inni w ostatniej chwili zbierają się w sobie, ale wiedzą, że już jest za późno. Kilka dni przerwy może skutkować zaległościami nie do odrobienia. Nadgonienie statystyk może być niemożliwe.

    Listopad ma 30 dni. Dziennie napisać trzeba około 1 667 słów. Czyli jakieś dwie strony A4. Przez miesiąc napisze się tekst na mniej więcej 77 stron. Nie jest to wybitnie długa powieść. Bardziej opowiadanie, ale zawsze to jakiś początek.
    Praca magisterska musi mieć od 60 do 100 stron standardowego wydruku. Jeśli 77 stron wyjustujemy, dodamy akapity i dokonamy kilku prac edytorskich otrzymamy ponad 100 stron standardowego wydruku.
    Do każdego pisania trzeba się przygotować. Dobra fabuła nie przyjdzie sama. Godziny spędzone na obmyślaniu wątków są czasami dłuższe niż samo tworzenie tekstu. Odnalezienie materiałów i gruntowne przygotowanie się do pisania pracy naukowej zajmuje więcej czasu niż jej napisanie.

    Na szczęście, termin napisania pracy magisterskiej to nie koniec listopada.

środa, 22 października 2014

10 powodów, dla których warto adoptować pszczoły

   
    Pewnie wielu z was zastanawiało się kiedyś nad posiadaniem własnego zwierzątka. Część namawiała rodziców, inni być może postawili ich przed faktem dokonanym. Wasi opiekunowie w końcu się zgadzali, wcześniej przeprowadzając z wami serie poważnych rozmów. Zwierzęta braliście od znajomych, kupowaliście lub adoptowaliście ze schroniska. A może w waszym domu zwierzęta były zawsze? Psy, koty, chomiki, rybki. Czasami coś bardziej egzotycznego – papugi, żółwie, węże?
     Każde zwierzę pojawiające się w naszym życiu wpływa na nas, a my wpływamy na nie. Siła oddziaływania jest ogromna i często nawet jej nie zauważamy. Na moim podwórku, pod wysoką gruszą, stały trzy ule. Nie podchodziłam do nich, chyba że musiałam. Zimą chowałam pod nimi zapas śnieżek, latem raczej ich unikałam. Trzymałam się na dystans. Pszczoły nie zaczepiały mnie, ja nie miałam powodu by zaczepiać ich. Ciche porozumienie stron.
    Podobnie jak nie zawsze zdajemy sobie sprawę z wartości zwierząt w naszych życiach, nie do końca zdajemy sobie sprawę z wartości pszczół dla naszego świata. Chcę wam przedstawić: 10 powodów, dla których warto adoptować pszczoły.

1. Miód
    Płynne złoto. Bursztynowy kryształ. Obecny w naszej kulturze od tysięcy laty. W Starożytnym Egipcie wkładano go do grobowców faraonów. Tam też zaczęto hodować pszczoły, a zapotrzebowanie było ogromne, bo wykorzystywany był praktycznie do wszystkiego. Miód towarzyszył ludziom odkąd go odkryto. Używany jako lekarstwo. W zależności od jego rodzaju zmieniają się jego smak i kolor od bieli do ciemnego pomarańczu. Inne są także właściwości lecznicze, ale jest tu pewna zgodność, każdy miód zwiększa odporność organizmu i pomaga w leczeniu przeziębienia i grypy. Nie każdy jest tak samo słodki, ale dla niektórych zawsze jest doskonały do herbaty. Dzięki pszczołom możemy się nim cieszyć każdego dnia. Naturalny miód z pasieki jest bez porównania lepszy, niż sztuczny. Mamy ogromny wybór jego rodzajów, więc każdy może bez problemu znaleźć swój ulubiony.

2. Wypieki
    Niektóre wypieki wymagają miodu. Nie można się oszukiwać. Na prawdziwym miodzie piernik wyjdzie najlepszy. Podobnie jak pierniczki, niezliczone ciastka czy zdrowe przekąski. No i miodownik. Miodownik bez miodu? To byłby żart. Miodem można nie tylko posłodzić herbatę, ale zastąpić też cukier dodawany do ciasta. Może niektórym wydaje się, że wypieki bez miodu będą lepsze, ale nawet ja – osoba, która nie lubi smaku miodu, ani nie lubi z nim pracować, muszę to przyznać: miód w kuchni jest niezbędny. Kropka.

3. Kwiaty
    Trochę biologii i człowiek się może pogubić. Nie będę wyjaśniać jak to wygląda, ale każdy z lekcji przyrody pamięta – pręciki, zalążnie, pyłki. Tak, tak. Mało to skomplikowane, ale czy wiedzieliście, że rośliny owadopylne to aż 78% wszystkich roślin. Z czego 75% zależne są od pszczół. Zapylanie kwiatów jest niezbędne do ich przetrwania. Dzięki temu powstają nasiona, i zachodzi wymiana na poziomie genów. Wielobarwne kwiaty tulipanów, piwonii czy róż wyglądają efektownie. Nie byłoby to możliwe bez wymiany pyłków z różnych kwiatów tego samego gatunku.
 Na blogu, który w tytule ma akwarele, nie mogło zabraknąć akwarelowej pszczoły.
4. Owoce
    By powstał owoc, kwiatostan owocowy musi zostać zapylony. W innym przypadku płatki opadną i nie powstanie nic. Najlepiej z zapyleniem radzą sobie pszczoły, ręczne zapylenie nie jest tak efektywne. Można spierać się czy inne owady, wiatr lub grawitacja nie są tak samo ważne w tym procesie, cóż mają swój udział, ale 90% drzew owocowych jest zależnych od pszczół. Jabłka, gruszki, śliwki, maliny, truskawki, jagody, borówki – są zależne od tego czy pewien mały niepozorny owad je zapyli. Jeśli tego nie zrobi owoce staną się produktem deficytowym. Zapotrzebowanie przewyższy wielokrotnie możliwości uprawy. Świat bez owoców byłby smutny.

5. Warzywa
    Są one często pomijane przy wspominaniu o zasługach pszczół. Owszem, większość warzyw nie kojarzy się z pszczołami – zresztą słusznie. Jest jednak część z nich, które się bez tego nie obejdą. Czy ktoś wyobraża sobie Halloween bez dyni? Letni obiad bez świeżej mizerii z ogórków? Papryka, cukinia, fasola, groch – można bez nich żyć, ale niby czemu?
     Posiadając pszczoły będziecie mieli zawsze pod dostatkiem owoców i warzyw.

6. Ekosystem
    Właściwie powinniście się już zorientować, że pszczoły mają kluczowe znaczenie dla naszego życia, jeśli jeszcze tak się nie stało to pozwólcie, że powtórzę: pszczoły mają kolosalne znaczenie dla życia na Ziemi
     W różnych rejonach świata wymierają całe roje. Tylko ostatnio zginęło 2 miliony pszczół w Pszczynie Dolnej. Jeśli nie zareagujemy teraz, skutki mogą być katastrofalne dla naszego środowiska przez wiele lat. Gdy ich zabraknie wszyscy odczujemy brak pszczół. Sprawi on, że rośliny nie zakwitną i nie wydadzą plonów. Wiecie zapylanie. Pszczoły robią to naprawdę dobrze.

7. Muzyka
    Wszystko jest muzyką. Niepozorne dźwięki wydawane przez samotną pszczołę lub rój też. Coś co wydaje się tylko zwykłym szumem jest w rzeczywistości komplikacją odgłosów wydawanych przez pojedyncze owady. Już kilka metrów od ula słychać charakterystyczny szum – to uderzenia skrzydeł, które wentylują wnętrze i pomagają utrzymać stałą temperaturę 35 stopni. Posłuchajcie tego.
    Nie można zapomnieć o aspekcie inspirującym twórców. Artyści są zachwyceni pszczołami. Tworzą muzykę (Chopin), malują, piszą, robią o nich filmy (pamiętacie Maję?). Są one nieprzerwanym źródłem inspiracji. A wiecie że pszczoły też tańczą.
 


8. Szacunek wśród pszczół
    Kto by nie chciał mieć pszczoły za przyjaciela? Pszczoły są pomocne i pracowite. Rodzina jest dla nich ważna. Będą z wami w szczęściu i radości, ale też w smutku – postarają się nawet was pocieszyć. Gdy zachorujecie zrobią wszystko byście wyzdrowieli. Poświęcą nawet swoje życie gdy poczują niebezpieczeństwo. Nikt dokładnie nie zbadał fenomenu przyjaźni pszczół i człowieka. Zainteresowani niewiele mówią, ale wiadome jest, że taka przyjaźń przynosi ogromne korzyści dla obu stron.

9. Budzik
    Problem z porannym wstawaniem? Adoptując pszczoły można być pewnym, że Twój dzień rozpocznie się rano. Pszczoły w nocy śpią (większość). Nie latają wokół i nie zbierają nektaru. Śpią. W tym czasie można spokojnie się wyspać. Obudzą opiekuna rankiem przyjemnym odgłosem bzyczenia lub, jeśli wolicie, niewielkim ukąszeniem. Dzięki temu już nigdy nie będziecie musieli nastawiać budzika. Będziecie też zdrowsi, bo wasze organizmy uregulują swój biologiczny zegar by zawsze być pełnym energii (wiąże się też to z łyżką miodu dziennie).

10. Pszczoły są super
    One są niesamowite. Pszczoła potrafi latać z prędkością 24 kilometrów na godzinę. To oznacza że jej skrzydełka muszą uderzać 15 tysięcy razy na minutę. Oczywiście żadna pszczoła nie wybiera się w godzinną, ciągłą podróż, zamiast tego odwiedza do 2 tysięcy kwiatów dziennie. Do tego pszczoły są świetnie zorganizowaną społecznością. Żyją w koloniach liczących około 60 tysięcy owadów. Żeby przetrwać zimę muszą od wiosny do jesieni zebrać około 60 kilogramów miodu. Oczywiście to im się zwykle udaje z nadwyżką, chociaż jedna łyżka miodu to równowartość życia 12 pszczół (pomyśl o tym gdy następnym razem dodasz ją do herbaty). W hierarchii najwyżej znajduje się królowa, wokół niej są między innymi pszczoły ochroniarze, budowniczy, pielęgniarki, grabarze, robotnice, obsługa plastrów. A co do królowej, składa ona 1,5 tysięcy jaj dziennie. Czyli koło miliona w swoim życiu. Do tego pszczoły wykorzystują jeden z najbardziej skomplikowanych języków symboli w naturze (poza naczelnymi). A mają milimetrowy mózg. Taki tyci tyci, a tyle potrafią. Czy pszczoły nie są wspaniałe?


    Oczywiście można i nawet powinno się adoptować psy, koty czy chomiki, ale trzeba też przyjrzeć się sprawie pszczół. Jeśli potrzebujesz dodatkowego powodu obejrzyj ten filmik.

    Nie zastanawiaj się dłużej. Jeśli nie możesz zostać pszczelarzem, adoptuj pszczoły, tak jak ja to zrobiłam, tutaj lub wybierz kogoś stąd.  Każda pszczoła ma znaczenie. Wspieraj także lokalnych pszczelarzy – mają ogromny wpływ na pszczelą populację. Pomóż zadbać o ich przyszłość i pamiętaj, że pszczoły są niesamowite.

PS: Bee yourself and DFTBA 
      

wtorek, 25 czerwca 2013

5 pytań do blogera - wpis niepoważny

    Dziś nieco inaczej, bo nie mam żadnej recenzji. Brakuje mi czasu na przeczytanie choćby strony, a w kolejce już ustawiają się kolejne tytuły. To nic. Teraz w ramach rozrywki idę za Fuzukat, która idzie za Zwierzem, która idzie za Myszą. I jak to trafnie określiła ta pierwsza - to prawie jak Incepcja.

1. Gdybyś mógł/mogła żyć w świecie z jakiegoś filmu, jaki film byś wybrał/wybrała?
    O tak, świetne pytanie dla mnie. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to jakieś miejsce po apokalipsie. Wokół zniszczony świat, zombie wszędzie się panoszą, a ja gdzieś pomiędzy budująca swoją małą enklawę. Serio, w wolnych chwilach oceniam przydatność niektórych miejsc w moich mieście pod względem przydatności do przetrwania. Co do filmu to zmienię to na serial. The Walking Dead - w tej rzeczywistości mają całkiem dobrą koncepcję zombie, które ogarnęły cały świat. Nie muszę się nawet wybierać do Ameryki.

2. Wyobraź sobie, że Twoje życie to serial telewizyjny. Jaka piosenka leciałaby w napisach początkowych?
    Trzy kwadranse z musicalu Lalka. Jeśli jeszcze nie znaliście tego utworu to szybko nadróbcie. Warto. Dodam jeszcze, że to polska produkcja Teatru Muzycznego w Gdyni. Teraz pracuje on nad Chłopami. Trzymam za nich kciuki i nie mogę się doczekać efektu końcowego.


3. Zamieść jeden obraz/grafikę/ilustrację, który Twoim zdaniem jest kwintesencją piękna.
    I to powinnam grzecznie odejść od komputera, bo wybranie kwintesencji piękna jest dla mnie niemożliwe, ale spróbuję.
Zdjęcie zaczerpnięte stąd.
Nie wiem czy to odpowiedni wybór, ale to piękne miejsce. Idealne do ogrodu.

4. Gdybyś mógł wymazać z ludzkiej świadomości jedno popkulturalne dzieło, na jakie byś się zdecydował/zdecydowała?
    Hmm... Trudna decyzja. Zmierzch. To byłby oczywisty wybór. Muszę jednak wziąć pod uwagę całokształt pomimo słabych książek i filmów, fani serii sięgają po inne lektury. Kto wie co z tego może wyniknąć. Zaczyna się od jednej książki, później jest ich coraz więcej, nie wiadomo na co trafią młode umysły.
   Nie wiem, wszystko według mnie ma jakieś plusy. Nawet jeśli wyrządziło więcej szkody niż pożytku (wizja wampirów z własnej woli chodzących do szkoły średniej, czy ekranizacja Wiedźmina, która spowodowała jakąś niechęć polskich filmowców do filmów fantasy)
  
 
5. Dowiadujesz się, że możesz zastąpić dowolne mitologiczne bóstwo w jego/jej obowiązkach. Jakie bóstwo wybierzesz? 
    Mogłabym zastąpić Hermesa. Wiem, że znany jest przede wszystkim jako posłaniec bogów, ale przecież pełnił też inne funkcje. To także opiekun kupców, podróżnych i złodziei. Dobrze znał się na perswazji, wiec łatwo mógł przekonywać innych do swojego zdania. Byłoby zabawnie, w dzień pomagać kupcom dobić korzystny utarg, a wieczorem pomagać złodziejom ich okradać. Hermes jest przebiegły, wyszedłby cało z każdej sytuacji. Do tego prawdopodobnie zna wszystkie sekrety bogów. Przy dobrze rozplanowanej sytuacji z dodatkiem odrobiny sprytu, mógłby się nieźle ustawić.
    Serio. Lubię Hermesa - niby niepozorny, a całkiem sporo od niego zależy. Świetna postać.

    Wpis powstać miał już dwa tygodnie temu, ale wciąż brakło czasu. Wszystkich chętnych zapraszam do zabawy, powiększmy naszą Incepcję, zagrajmy dla odrobiny relaksu.